środa, 9 stycznia 2019

Nikt już nie wie co będzie z cenami prądu

Pod koniec roku pojawiła się wiadomość, że w 2019 roku miasta czy duże firmy będą musiały płacić za prąd aż od 60% do 70% więcej. O ile do tej pory obywatele byli sprytnie obciążani "małymi kroczkami", co z psychologicznego punktu widzenia nie wywoływało reakcji tłumów, to teraz te obciążenia wyrwały się spod kontroli i ceny miały nagle poszybować w kosmos. Rząd szybko zrozumiał, że wyższe koszty prądu jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki będą przerzucone na konsumentów końcowych i gdzieś około marca, czekałaby nas już nie lawina, ale tsunami wielkich podwyżek cen. A przecież to jest rok  wyborczy! Co gorsza nawet wiadomości telewizyjne nie będą mógły już wmówić ludziom, że podwyżki dotyczą tylko bogatych. Na prędce sklecono więc ustawę ratunkową i migiem przepchnięto przez sejm i senat. Zdążono ją nawet opublikować w samego sylwestra i to w godzinach popołudniowych.

O tym co z tego wyniknie, rozmawiam z dr Arturem Dembnym, maklerem giełd towarowych, który przez wiele lat handlował energią elektryczną w Energetyce Kaliskiej a potem Energii, a dzisiaj jest prezesem spółki CRK Energia w Ostrowie Wielkopolskim, która zarządza klastrem energii.

- O co chodzi w tej ekspresowej ustawie?

- Ta ustawa wprowadza trzy duże zmiany i wiele mniejszych. Obniża akcyzę za energię elektryczną z 20 zł do 5 zł za 1 MWh (megawatogodzinę). Obniża także tzw. opłatę przejściową. Narzuca również konieczność renegocjacji umów na sprzedaż energii elektrycznej, zawartych w drugim półroczu 2018. Ta pierwsza zmiana daje 15 zł obniżki, tę drugą ciężko jest sprowadzić do konkretnej kwoty na MWh, bo zależy od grup taryfowych i mocy występującej u danego klienta, a nie jednostki energii, ale przyjmijmy, że będzie to obniżka kilkuzłotowa. Co będzie zaś wynikiem renegocjacji kontraktów – tego nie wie nikt. Stan sytuacji jest jednak taki: w roku 2017 energia elektryczna w przetargach i kontraktach dla biznesu z dostawą na rok 2018 kosztowała 220-230 zł za 1 MWh, zaś w drugim półroczu 2018, gdy zawierano kontrakty na rok 2019 – to było już 380-400 zł. Czyli o około 170-180 zł więcej za 1 MWh. A my tu mówimy o obniżeniu ceny o jakieś 20 zł w porywach. Czyli dalej mamy jeszcze 150-160 zł podwyżki. To jest 60-70% więcej.

- Co to jest opłata przejściowa?

- To jedna z tzw. opłat dystrybucyjnych.  Znajduje się na drugiej stronie typowej faktury za energię elektryczną w gąszczu tych wszystkich opłat, których większość ludzi nie rozumie. Opłata przejściowa, to forma haraczu, jaki musimy płacić elektrowniom. Na początku lat 90-tych pozawierano z nimi długoterminowe kontrakty, aby w tamtych burzliwych czasach zapewnić im strumień przychodów i zabezpieczyć rozwój oraz rozbudowę. Po wejściu Polski do UE w 2004 roku trzeba było te kontrakty rozwiązać jako niedozwoloną pomoc publiczną. W zamian dołożono do rachunków opłatę przejściową. Jest to więc opłata nakładana przez Państwo, a nie firmy energetyczne. Dlatego Państwo może nią manipulować.

- Jak ma wyglądać renegocjacja kontraktów?

- Tego jeszcze nikt nie wie. Na razie wiadome jest jedynie to, że wszystkie te umowy na 2019 rok, które zawarto po 1 lipca 2018, muszą zostać poddane takiemu procesowi. Wszyscy teraz z niecierpliwością czekają na rozporządzenie do ustawy, które procedurę negocjacji ma wyjaśnić. W międzyczasie, koncerny energetyczne rozpoczęły „proces zbrojenia się” – powołały już sztaby kryzysowe i zatrudniają armię prawników.

- Od kiedy w ogóle wiemy o tym, że energia tak mocno drożeje?

- Gwałtowny wzrost cen energii na rynku giełdowym i hurtowym – a to jest miejsce w którym sprzedawcy energii elektrycznej zaopatrują się nią, aby następnie sprzedać ją swoim klientom – rozpoczął się w marcu 2018. Najpierw był duży skok, który do wakacji trochę się uspokoił, a potem nieustanny wzrost przez całe II półrocze. Długo nikt o tym nie wiedział i nie słyszał – oczywiście poza ludźmi z branży. Głośno o problemie zaczęło robić się po wakacjach. Przyczyna jest prosta: w Polsce umowy na rok następny zawiera się zwyczajowo w III i IV kwartale. Tak robią firmy, tak robią samorządy - ogłaszając właśnie wtedy przetargi. W tym okresie koncerny energetyczne składają także wnioski taryfowe z cenami dla odbiorców indywidualnych. I właśnie wtedy, gdy nastał ten tradycyjny, coroczny okres zawierania umów na rok następny – wszyscy zainteresowani zobaczyli na własne oczy jakie ceny się im proponuje – o 60-70% wyższe niż rok wcześniej.

- Co mają w takim razie zrobić klienci po 1 stycznia 2019? Mogą płacić mniej niż mają w umowach?

- Na razie muszą płacić wg. nowych, podwyższonych stawek, bo wszyscy przecież mają już podpisane umowy. A potem – gdy będą już znane szczegóły – przystąpić do renegocjacji kontraktów. To tyle jeśli chodzi o firmy i samorządy. Przeciętny Kowalski może na razie spać spokojnie. Ceny dla odbiorcy indywidualnego są na razie zamrożone – wnioski taryfowe z podwyżkami zostały z automatu anulowane. Teraz koncerny muszą złożyć nowe. Jest chyba oczywiste, że jakiekolwiek podwyżki cen będę w nich niemile widziane. Jeden z posłów powiedział już w TV co czeka prezesów firm energetycznych, którzy nie dostosują się do oczekiwań. Zobaczymy czy taka sytuacja jednak z automatu nie uruchomi podwyżek cen wszystkiego.

- Dlaczego w ogóle prąd podrożał?

- To ciekawa sprawa. Głównym winowajcą są tzw. uprawnienia do emisji CO2 – to takie prawa majątkowe, którymi każdy truciciel musi się wykazać w ilościach zgodnych z ilością ton CO2 wyemitowanych do atmosfery. Uprawnienia wprowadziła dyrektywą Unia Europejska. Ich cena długo stała w miejscu, ale na początku tego roku zaczęła bardzo mocno rosnąć – z poziomu 6 euro do niemal 25 euro za tonę pod koniec roku. Polskie elektrownie węglowe potrzebują takich uprawnień niestety mnóstwo – stąd w ślad za wzrostem cen uprawnień, zaczęły bardzo gwałtownie podnosić cenę produkowanej przez siebie energii elektrycznej. Przy okazji, jak przy każdym kryzysie, wzrost cen prawdopodobnie trochę „podrasowano” rękami giełdowych spekulantów (bada to dzisiaj prokuratura) i zrobiła się na giełdzie lekka panika. Sprzedawcy energii są w tym wszystkim najmniej winni – z ich punktu widzenia (trochę upraszczając) zdrożał „towar w hurtowni”, który musieli kupić, aby następnie rozdzielić go w detalu na klientów, aczkolwiek co niektórzy także próbowali skorzystać z okazji i dokładali trochę za dużo ekstra marży. Okazja czyni złodzieja.

- Czy to znaczy, że obowiązek renegocjacji kontraktów oznacza dla tych sprzedawców widmo sprzedaży po wymuszonych zaniżonych cenach, może nawet ze stratą?

- Dokładanie tak jest, dlatego ta szybka ustawa wprowadziła także mechanizm rekompensaty dla sprzedawców energii, który mam im wyrównać stratę. Jego konstrukcja – a jakże - na razie nie jest jeszcze znana, dlatego z punktu widzenia mniejszych spółek sprzedażowych rok 2019 może okazać się ostatnim rokiem ich działalności na rynku. Po prostu zbankrutują. Nikt nie wie przecież, czy rekompensaty pokryją całość strat, ani kiedy zostaną wypłacone. Dla mniejszych podmiotów może to oznaczać utratę płynności. Co więcej, rekompensatami już w zeszłym tygodniu zainteresowała się UE. Może jeszcze być tak, że nie będzie ich można wypłacić, jako niedozwolonej pomocy publicznej.

- A jakie są granice owych „renegocjacji”? Wolna amerykanka?

- Granice są. W ustawie zapisano, że wszyscy klienci, którzy zawarli kontrakty po 1 lipca 2018 mają prawo renegocjacji, a ceny mają wrócić do poziomu cen stosowanych przez sprzedawców w I półroczu 2018. W ustawie napisano wprost, że ceny stosowane po 1 lipca 2018 nie mogą być wyższe niż ceny stosowane w cennikach lub taryfach sprzedawców przed tą datą. To dosyć nieostre sformułowanie i już wiadomo, że koncerny energetyczne będą próbowały interpretować je na swoją korzyść – mówiąc np. że ceny w przetargu lub zaproponowanej przez doradcę negocjowanej indywidualnie umowie są i tak dużo niższe niż ich oficjalny cennik. Tyle, że z oficjalnego cennika wywieszonego na stronach internetowych mało kto dzisiaj korzysta. Prawie wszyscy klienci od dawna negocjują stawki na znacznie niższym poziomie. W ustawie jest jednak fajny haczyk – cennik sprzedawcy to zbiór cen stosowanych przez sprzedawcę w stosunku do określonych grup klientów. A nie tylko cennik zamieszczony w internecie

– Czy te wydarzenia mają jakiś wpływ na uwolniony rynek energii elektrycznej w Polsce?


– Mają. W zasadzie likwidują go powoli. Ostatnie dwa-trzy lata to sukcesywne działania prowadzące do zaorania konkurencyjnego rynku energii elektrycznej, z takim mozołem budowanego od lat 90-tych ubiegłego wieku. Mechanizmy rynkowe powoli wycinają mniejszych sprzedawców. W roku 2018 upadło ich naprawdę dużo. W efekcie, odbiorcy energii w trakcie roku byli stawiani w trudnej sytuacji – znikał z dnia na dzień ich sprzedawca. Taki los spotkał m.in. miasto Olsztyn, Gdynię, Łódź, Wrocław, kilka urzędów marszałkowskich oraz mnóstwo firm i klientów indywidualnych. Te firmy, które pozostały, mają teraz jeszcze trudniejsze zadanie, bo muszą walczyć z automatycznym brakiem zaufania ze strony klientów. Wszystko zmierza do tego, że ograniczymy rynek do czterech koncernów państwowych i kilku większych firm, które nie dadzą się tak łatwo wykurzyć z rynku. Na szczęście życie nie cierpi próżni. Wolny rynek, jak ta woda, co przecieka każdą szparą, odradza się dzisiaj w inicjatywach lokalnych – klastrach energii – takich jak np. ten w Ostrowie Wielkopolskim. Powstają lokalne niezależne systemy energetyczne, które same zaopatrują się w energię elektryczną, z pominięciem rynku energii i jego koncernów. Będzie to znacznie tańsze rozwiązanie. Takich inicjatyw, białych wysp, jest już w Polsce 66.

– Wróćmy na koniec do negocjacji – jak i z kim negocjować?

- Ze swoim opiekunem w firmie energetycznej. Na szczegóły wszyscy musimy jednak poczekać.



https://zyciekalisza.pl/artykul/nikt-juz-nie-wie-co/616299